Wszystko o naszych pasjach :)
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Rejestracja Zaloguj

Mgnienia szczęścia<3

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rebeldeytwilight.fora.pl Strona Główna -> RBD / Rebelde
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Leighton Meester
Little J.



Dołączył: 11 Lip 2009
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Upper East Side, Forks & Całym sercem Meksyk<3 Zawsze tam gdzie RBD

PostWysłany: Nie 16:53, 12 Lip 2009 
Temat postu: Mgnienia szczęścia<3

„Mgnienia szczęścia”

Proszę o szczerze, konstruktywne i długie komentarze.

Opowiadanie będzie o naszych Rebeldziakach, którzy wiodą spokojne życie uczniów jednego z najlepszych liceów we Francji. Opowiadanie będę pisała jako Roberta, czasem wplotę tam kilka rozdziałów z perspektywy Diego. Wbrew pozorom nie będzie przypominać naszego serialu. Dziś dodaję tylko opis bohaterów i może prolog. Pierwszego rozdziału oczekujcie jutro.


Roberta Pardo Rey („Ruda” „ Dulce”) (17 lat) – córka znanego biznesmena Luisa Pardo i Almy Rey. Wychowuje ją surowy, nieprzychylny i niewyrozumiały ojciec .Jej matka zginęła w pożarze, gdy Rob była jeszcze dzieckiem. Przeprowadziła się wraz z ojcem z Meksyku do Francji. Ku jej niezadowoleniu ojciec zapisał ją do jednego z najlepszych liceów w Paryżu. Do szkoły z zasadami jaką jest Lycée Louis-le-Grand, często nazywaną potocznie LLG.

Diego Bustamante („Chris” „Ucker”) (17 lat) - syn dwóch skrajnych charakterów - tancerki Mabel Bustamante i sędziego Leona Bustamante. Od dziecka zdany na samego siebie z trudnym charakterem, którego w LLG nikt nie może utemperować. Obracający się w towarzystwie bogatych przyjaciół, uważający siebie za ósmy cud świata.

Postacie drugoplanowe, ale także bardzo ważne:
Mia Colluci („Any” „Tinker bell”) (17 lat) - córka projektanta mody Franca Colluci i piosenkarki Mariny Caseres. Jej rodzice rozwiedli się, gdy Mia miała 11 lat. Od tamtej pory skazana jest na comiesięczną tułaczkę od domu swojego ojca do domu matki.

Miguel Arango („Poncho” „Alfonso”) (17 lat) - od dziecka mieszkający z wujostwem. Nigdy nie poznał swoich rodziców, gdyż Ci zginęli w tragicznym wypadku samochodowym tuż po przyjściu na świat Miguela. Spokojny i pracowity chłopak. Dzięki stypendium może uczęszczać do LLG.

Teo Palacios (17 lat) - Wiele namiesza w życiu bohaterów.

Cała reszta:
Giovanni Mendez Lopez, Lupita Fernandez, Vico Paz, Celina Ferrer, Jose Lujan, Santos Echague, Lola Fernandez, Rocco Beazury.

Prolog.
- Roberta ,Ty jeszcze nie w szkole ?! – usłyszałam głos mojego ojca. Otworzyłam gwałtownie oczy i w prędkości światła znalazłam się w łazience.
Spodnie ,stanik ,koszulka… - mówiłam do siebie ,aby ubrać każdą część garderoby i aby nie zapomnieć o szybkim umalowaniu oczu. Założyłam na szyję moje najukochańsze na świecie koraliki i wybiegłam z domu. Na ramieniu miałam załadowaną nowymi książkami i zeszytami torbę. Szybko wsiadłam do stojącej już na podjeździe taksówki i odjechałam z piskiem opon. To dziś był ten pie*rzony „pierwszy dzień w nowej szkole”
.


Rozdział I.

„Na co człowiekowi świstek z napisem, że studiował, lizał dupy profesorom i opie*dalał się przez 4, 6 czy 8 lat? [...] Jakie to wszystko głupie. Przecież jak coś umiesz, to umiesz - nie umiesz, to nie umiesz. Co ma do tego szkoła i papierki?”

Gdybym dzisiejszego ranka spóźniła się na lekcję, u mojego ojca wystąpiłby w tym momencie atak apopleksji. Nie mam z nim łatwego życia, ciągłe pretensje o to jak się ubieram i z kim się zadaję. Do osiemnastego roku życia jestem zdana na jego łaskę, więc muszę udawać że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Po dwudziestu minutach byłam już w mojej nowej szkole. Budynek w przeciwieństwie do tego w Meksyku, przypominał jak najbardziej lokal edukacyjny. Cóż się dziwić, przecież to jedna z najlepszych, prestiżowych szkół we Francji. Na dziedzińcu nie było ani jednej żywej duszy. Swoją drogą to dziwne, bo do rozpoczęcia lekcji pozostało jeszcze jakieś 10 minut. Pokręciłam się bez celu po korytarzach. Gdy byłam już u progu swojej klasy zadzwonił dzwonek, wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali nr 15. Moim oczom ukazała się grupa ludzi, którą od tej pory będę musiała znosić co najmniej dziewięć godzin dziennie. O zgrozo!.
Usiadłam przy pierwszej, wolnej ławce rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu. Według planu czekały mnie teraz dwie godziny matematyki. Nauczycielka nie przypadła mi do gustu, zresztą co tu ukrywać sam fakt że jest nauczycielką dyskwalifikuje ją w moich oczach. Co jest w niej najśmieszniejszego? Zdecydowanie ma kryminalistyczny wyraz twarzy. Już od teraz wiem, że nie będzie łatwo. Wyjęłam z torby swojego iPoda i zapodałam jakiś spokojny kawałek. Miałam wrażenie, że każde z tych dziwnych i bogatych dzieci patrzy się właśnie na mnie. Siedząc tak nie dochodziły do mnie żadne dźwięki z zewnątrz. Nauczycielce chyba nie spodobało się moje zachowanie, bo ze wściekłością wymachiwała rękoma w moją stronę. Pluła się tak jakieś dobre pięć minut, po czym łaskawie wyjęłam słuchawki z uszu.
- Pardo, czy w Twoim domu nikt nie nauczył się kultury?!
- Moja rodzina z reguły nie jest kulturalna, więc nie ma się czemu dziwić – Musiałam odpowiedzieć z moją wrodzoną ironią i błyskotliwością. Kobieta popatrzyła na mnie jeszcze dziwniejszym wzrokiem. A wyglądała jakby bardzo chciało jej się siusiu.
- Moja droga, nasza szkoła nie jest podobna do tej do której uczęszczałaś poprzednio. My trzymamy się twardych zasad i reguł których trzeba przestrzegać. Nie bawimy się w dyrektorskie nagany, więc jeśli chcesz pozostać tu dłużej niż jeden dzień radzę Ci zamknąć buźkę i siedzieć grzecznie na tyłku. Swoją drogą nie wróżę Ci zbyt owocnej przyszłości w naszej placówce. - A ja nie wróżę jej zbyt owocnych związków, bo żaden normalny mężczyzna nie zwróci na takie szkaradztwo uwagi. Pfff. Nie mogę pozwolić sobie na dalsze dyskusje, gdyby teraz wywalono mnie ze szkoły – mój ojciec powiesił by mnie na skakance. Usiadłam więc „grzecznie” i do końca lekcji wpatrywałam się w jeden martwy punkt.
Dzwonek!!! Nareszcie. Cała ta hołota wybiegła z wrzaskiem z sali, a w pomieszczeniu zostałam tylko ja i dwie inne dziewczyny. Po kilku minutach oglądania mnie z każdej strony podeszły aby się przywitać.
- Siema jestem Jose! A...aaaaa jaaa Lupita, Luupe.
- Hej, jestem Rob..
- Tak wiemy Roberta Pardo.
Skąd te durne liceum wie o mnie tyle rzeczy?! Obie dziewczyny od początku przypadły mi do gustu. Czarnulka jest nieco nieśmiała, ale jeśli będzie trzymała się mnie i Jose rozkręcimy ją na maksa. Jose jest zdecydowanie w moim typie, jeśli mogę tak powiedzieć. Jest bezpośrednia i podobna charakterem do mnie.
Do końca dnia nie mogłam odpędzić się od towarzystwa. Co rusz ktoś nowy przychodził aby się ze mną zapoznać. Jedynie szóstka zwarcie trzymających się ze sobą przyjaciół nie zechciała zaszczycić mnie swoimi osobami. Był to Diego Bustamante ze swoją dziewczyną Mią Colluci. Wydaje mi się, że to para bo na każdej przerwie siedzieli razem niemalże objęci. Był to także bodajże Tomas, Giovanni, Vico i Celina. A ch*j im w dupę, za przeproszeniem. Ja nie będę się narzucała.
Wróciłam do domu pełnym po brzegi busem i rzuciłam się na swoje łóżko. Zasnęłam.



Rozdział II.

„I popatrz - ledwie poznaliśmy się, już życie knuło, co mogło, żeby nas poróżnić.”

Obudziłam się w środku nocy. W pokoju panował półmrok, ze zdenerwowaniem błądziłam ślepo po łóżku, szukając telefonu lub zegarka. Była trzecia nad ranem. Cholera – westchnęłam cicho. Teraz czekają mnie co najmniej cztery godziny nudy bez umiaru. Wyjęłam z walizki swoją ulubioną książkę, przysiadłam na starym, bujanym fotelu i zagłębiłam się w lekturze. Gdy skończyłam czytać, zaczynało już świtać. Słońce przebijało się powoli przez gęste i ciężkie chmury, oświetlając pożółkłe liście na drzewie stojącym wizawi mojego okna. Spojrzałam kolejny raz na te zatłoczone ulice i mgłę unoszącą się nad miastem. Moja mama w przeciwieństwie do mnie, pokochałaby Paryż od pierwszego wejrzenia. Pamiętam, że gdy byłam młodsza często oglądałam jej pocztówki i zapiski z miejsc w których była. Wiem, że bardzo chciała odwiedzić Francję.
Do szkoły została mi niecała godzina, więc musiałam szybko się wyszykować aby zdążyć. Psucie sobie opinii w mojej sytuacji nie jest najlepszym rozwiązaniem. Założyłam na siebie jakieś wygodne wdzianko i pomalowałam rzęsy tuszem. Nie potrzebuję dużo czasu aby się przygotować, wystarczy mi góra trzydzieści minut. Swoją drogą to dziwne, bo typowe nastolatki spędzają przy tej czynności jakieś dwie godziny. Ah tak! Ja nie jestem typową europejską nastolatką.
Gdy wyszłam z domu taksówka już czekała na podjeździe. Przynajmniej w tej jednej kwestii ojciec się mną interesuje. Gdyby chodziło o podwiezienie na jakąś imprezkę, zdecydowanie nie miałabym czego szukać. Moja edukacja jest dla niego priorytetem, ale to przede wszystkim dlatego że po skończeniu szkoły mam wynieść się z domu. A on jako znany businessman nie pozwoli aby jego córka mieszkała w jakichś barakach. I nie chodzi tu zupełnie o mnie, on przejmuje się wyłącznie swoją reputacją.
Pierwszy raz przed budynkiem naszego liceum była taka ilość ludzi. Codziennie rano, przychodząc do szkoły, wszyscy siedzą już grzecznie w klasach. Przeraża mnie myśl, że przez trzy lata będę musiała znosić towarzystwo tych dziwaków. Usiadłam na jedynej wolnej ławce i wpatrywałam się tępo w przestrzeń między budynkami. Stał tam nie kto inny jak Diego Bustamante i jego dziewczyna Mia Colluci. Wyglądali jak bardzo dobrzy kumple, a nie jak para zakochanych. A zresztą co mnie to właściwie obchodzi. Chociaż mówiąc tak całkowicie szczerze, Diego jest jak najbardziej w moim typie. Wysoki, przystojny, ciemnooki brunet. Minął tydzień od mojego przyjścia do tej szkoły, a ten kretyn nie odezwał się do mnie ani jednym słowem. Każdego dnia wchodząc do klasy wpatruje się we mnie złowrogo, jakby zaraz miał się na mnie rzucić. Dziwny typek spod ciemnej gwiazdy z niego.
Gdy zadzwonił dzwonek Lupe i Jose podbiegły do mnie aby się przywitać. Złapały mnie pod rękę i poprowadziły do klasy. Miło spędzam z nimi czas, cieszę się że mam tu kogoś do kogo mogę się odezwać. Pierwszą i jedyną normalną lekcją dzisiejszego dnia jest Etyka. Prowadzi ją najlepszy nauczyciel w tej szkole. A mianowicie profesor Claude Rimbaud (czyt. Klod Rębo). Jako jedyny z całego grona pedagogicznego przywitał mnie naprawdę ciepło. Z takich osób powinna składać się cała kadra. Usiadłam w swojej pojedynczej ławce i słuchałam z zaciekawieniem słów profesora.
- Na dzisiejszej lekcji będziemy rozpoznawać uczucia. Wiem z pewnego źródła, że w waszej klasie jest nowa uczennica – To mówiąc uśmiechnął się do mnie słodko, aż całe moje serce wypełniło ciepło.
- Chcę abyście poznali się nawzajem trochę lepiej. Przede wszystkim ułatwi wam to komunikować się ze sobą. Połączymy was teraz w pary, niestety nie będą to wymarzone dwójki. Zrobię tak aby żadne z przyjaciół nie było razem. - Wymienił kilka nazwisk aż doszedł do mnie.
- Panna Pardo będzie pracować dziś z panem Bustamante.
- Jak to? Nie mogę siedzieć z kimś takim. Nie chcę współpracować z jakąś nędzną meksykanką.
- Palant! - wrzasnęłam. Jak on może.
- I właśnie dlatego resztę dzisiejszych lekcji spędzicie razem. I bez dyskusji!.
Rzeczywiście musiałam usiąść z tym kretynem. Podeszłam do jego ławki i rzuciłam swoje rzeczy na blat. Popatrzył na mnie tym swoim ohydnie przenikliwym wzrokiem i po chwili odwrócił głowę.
- Dziwak z Ciebie. - westchnęła cicho.
Do końca lekcji siedzieliśmy w milczeniu, jak głupie dzieci w przedszkolu. Diegito nie wytrzymał wizji mojego towarzystwa i wybiegł z klasy. Poczułam się naprawdę idiotycznie, przecież mnie nie zna. Dlaczego więc kierują nim tak obrzydliwe uczucia.
Siedziałam sama, wypatrując jakiegoś punktu zaczepienia. Po kilku minutach przyszła do mnie Mia.
- Nie martw się, on taki już jest. Nie obcuje z nowymi, to nie Twoja wina. - Zdziwiły mnie jej słowa. Może rzeczywiście to nie moja wina?
Przecież nie będę zamartwiać się jakimś gburem.
Po 8 męczących lekcjach wróciłam do domu, gdzie czekał na mnie samotny seans przed telewizorem. A co było najśmieszniejsze? Diego nie pojawił się w szkole już do końca dnia.
Palant! Palant! Palant!



Rozdział III.

„Ciekawość to delikatna roślinka, która, niezależnie od pobudzania, potrzebuje przede wszystkim wolności.”

Dwa tygodnie później.
Zabiję! Telefon dzwonił jak oszalały od jakichś 5 minut, a ja nie mając siły zwlec się z łóżka, nie chciałam go odbierać. Ojciec mógłby chociaż raz zlitować się nad swoją obolałą córeczką. Zazwyczaj to ja odbieram telefony, bo najczęściej są one do mnie. Mój tato ma swoją służbową komórkę, na którą kierowane są wszystkie połączenia. Nie licząc już na nikogo, postanowiłam ruszyć dupę z łóżka i nawrzeszczeć na adresata. W słuchawce usłyszałam cienki, kobiecy głosik. Mia – odchrząknęłam cicho. Te charakterystyczne dźwięki poznam wszędzie. Swoją drogą bardzo ciekawie zaczęły układać się stosunki między nami. Bells zaczęła być dla mnie nieco bardziej ludzka, choć powiem szczerze nadal chwilami mam jej serdecznie dość. Bo jeśli policzyć by jej przewinienia wobec społeczeństwa w ciągu ostatnich dwóch tygodni, na pewno nie starczyłoby palców obu rąk. Gdy nasz kontakt zaczął przybierać postać bardzo dobrego koleżeństwa, postanowiłam wymyślić jej parę przezwisk. Zrobiłam to z czystej wygody, aby ułatwić sobie zwracanie się do niej. Od tamtej chwili Mia stała się dla mnie wyłącznie „Bells”, „Tinker”, „Annie” lub „Barbie”. Nie wiem skąd wzięło się we mnie tyle weny aby przeanalizować cechy charakteru Barbie i wybrać takie nazwy, które najbardziej odzwierciedlałyby jej duszę. Myślę, że i jej pasuje to, w jaki sposób się do niej odzywam.
- Rob, jesteś tam? - Powiem szczerze, że jej donośne krzyki wyrwały mnie z lekkiego otępienia. Barbie zapewne chce przekazać mi kolejną plotkę z życia gwiazd LLG. Nadawałaby się do roli Plotkary w Gossip girl.
- Bell, nie krzycz tak. Dopiero się obudziłam, a od rana muszę wysłuchiwać Twoich pisków.
- Dobrze już dobrze. Ale Roberto! Czy Ty mnie w ogóle słuchasz do jasnej cholery?!
- Jasne, że słucham. - musiałam skłamać gdyż moje myśli odbiegały zupełnie od tematu, który rozwija blondynka w swoim monologu.
- A więc słuchaj, nie siłuj się dzisiejszego dnia z taksówkarzem. Zabiorę Cię o 7 spod Twojego domu, pojedziemy do szkoły moim samochodem. Po drodze wstąpimy na zakupy, gdyż szykuje się impreza u Pierre i musimy wystrzałowo wyglądać.
- Musimy? - aż sama przestraszyłam się tego słowa.
- Chyba nie myślisz, że pójdę z Tobą na tą imprezę. - Nie widzi mi się przesiadywanie u jakiegoś typka, którego znam ledwie miesiąc. Poza tym będzie tam Diego, a ja nie mam zamiaru oglądać tego świra. Od niedawna nęka mnie niemiłosiernie swoją osobą, wmawiając, że mi się podoba. Zresztą nie chcę wyjść na idiotkę przed Bells, ale jestem zupełnie spłukana. A na francuską imprezę nie chodzi się w ciuchach z zeszłego sezonu. Ahrr! Co ja pieprzę, zaczynam gadać tak jak ona. Już zupełnie poprzestawiało mi się w głowie. Nie mogę podzielić się swoimi myślami z Bells, więc zachowam je dla siebie.
- Yyyy, Bell? Muszę iść?
- Bez dyskusji, w końcu muszę wprowadzić Cię do francuskiej śmietanki towarzyskiej. Będę o siódmej cześć! - Pip, pip, pip... Nie zdążyłam powiedzieć jej wszystkiego, a ta odłożyła słuchawkę. Dobrze wiedziała, że mam słabość do jej podniesionego tonu głosu.
Przerażała mnie myśl, że będę musiała o tak wczesnej godzinie, chodzić po wielkich galeriach handlowych i szukać ciuchów. Nienawidzę tego, moim zdaniem nadaje się to pod marnowanie czasu na niepotrzebnych duperelach.
Szykowanie zajęło mi jak zwykle jakieś pół godziny. Usłyszałam klakson samochodu, podeszłam do okna aby sprawdzić czy to na pewno ona, siedziała w swoim zajebistym Lamborghini. Zwinnym ruchem zawiesiłam torbę na ramieniu i zbiegłam po schodach na dół. Po kilku minutach szybkiej jazdy znalazłyśmy się w najlepszym centrum handlowym w całym Paryżu, a mianowicie w Carrousel du Louvre. Łaziłyśmy z tobołami dobre 40 minut aż Barbie kapnęła się, że czas jechać do szkoły. Dzięki Bogu, bo już miałam tego wszystkiego po dziurki w nosie.
Całe osiem godzin lekcyjnych minęło w zastraszająco szybkim tempie. Co jakiś czas przychodził ten opętany Diegito, flirtując ze mną, a raczej wyłącznie tego próbując. Nie wiem skąd nagle znalazła się w nim chęć rozmawiania ze mną. Od niedawna nie spuszcza ze mnie oka, jakby bał się że coś mi się stanie. Głupi, chory palant! Włączywszy w domu laptopa, uruchomiłam swoje gadu – gadu, aby obczaić kto będzie na dzisiejszej imprezie. Lupe, Jose, Teo, Santos, Gio, Tomi, Lola, Pilar, Diego...moją uwagę przykuł jego opis.
Nie wiem co znaczy „Będzie nam prze doskonale” , ale wiem że dziś muszę się tego dowiedzieć. Moja ciekawość zaprowadzi mnie kiedyś do samego piekła.



Rozdział IV.

„Wystarczy się oddać iluzji, aby odczuć realne konsekwencje.”

Mam realne obawy w związku z dzisiejszą imprezą u Pierre. Rozmawiałam z nim może ze dwa razy, a i tak zazwyczaj nasza rozmowa sprowadzona była do trzech zdań. Mianowicie „Hej co tam słychać? U mnie w porządku a u Ciebie? U mnie też spoko.” The end, Koniec, Punta, Fin rozmowy. Towarzystwo Pierre zawsze działa mi na nerwy, jest taki miły i słodki, że aż zbiera na wymioty. Jakoś muszę przeboleć te kilka godzin, jedynym pozytywnym aspektem całej sprawy jest to że nareszcie sobaczę się z Lupe. Nie widziałyśmy się jakiś tydzień z powodu jej choroby. Brakowało mi jej ciepłego, porannego spojrzenia. Jej pełnych nadziei i radości oczek. Jest taką moją osobistą pozytywką, na której błogi głos zawsze robi mi się lepiej. A po drugie muszę, ale to muszę dowiedzieć się do kogo Diego kieruje swój opis.
Stoję przed lustrem przechylając głowę na bok, zawsze tak robię gdy chcę spojrzeć na siebie z innej perspektywy. Lekki wiaterek muska moją skórę, a zapach roznoszący się po całej ulicy dociera nawet do mnie. Paryż jest takim spokojnym miejscem, przepełnionym rodzinną atmosferą. Chciałabym zobaczyć szczęśliwą mamę, przechadzającą się Polami Elizejskimi. Chociaż wiem, że ona ma tam swoje niebiańskie pola, gdzie jest najpiękniejszym i najwspanialszym aniołkiem. Moim aniołkiem.
Do imprezy zostały mi jakieś dwie godziny, więc muszę zacząć się ubierać. Dziś rano z Bells kupiłyśmy sobie wystrzałowy ciuch, powiem szczerze że bez niej nie poradziłabym sobie z presją zakupów. To jedna z wielu rzezy jakich nienawidzę najbardziej na świecie. Wcisnęłam się w „małą czarną”, a właściwie fioletową i umalowałam oczy. Lekki podkład, fioletowy cień do powiek i wydłużająco, podkręcający tusz do rzęs. Nim się obejrzałam była już 20.00. Annie stała już pod moim domem i trąbiła w odstępach dwu sekundowych. Ostatni raz tego dnia spojrzałam w lustro, nie najgorzej chociaż wiem, że z moją Bells nie mogę się równać. Ona jest idealna, długie nogi, szczupła sylwetka, piękne blond loki i te przyciągające każdego faceta spojrzenie.
Przed domem Pierre było już sporo osób, więc miałyśmy problem z zaparkowaniem. Wysiadłyśmy niemalże równocześnie, chwyciłyśmy się za ręce i podążyłyśmy w kierunku drzwi. Niezła szykuje się imprezka – wymamrotałam. Annie zasępiła się na chwilę, po czym uśmiechnęła się do mnie radośnie i pociągnęła za sobą. W środku panował półmrok, zapach dymu papierosowego nie był najlepszą wizytówką tego miejsca. Po chwili u naszego boku znalazły się zdyszana Jose i Lupe. Przytuliłam przyjaciółkę najmocniej jak tylko mogłam i pocałowałam ją w czoło. Przeraża mnie myśl spędzenia w tym okropnym miejscu jeszcze co najmniej czterech godzin. Chociaż fakt, że jest tu dużo alkoholu jakoś pomoże mi przetrwać. Ruszyłyśmy na parkiet, gdzie bawiło się mnóstwo napalonych facetów, którzy czekają dziś na okazję. Wypatrywałam po sali Diega, nie było go nigdzie co jeszcze bardziej mnie poirytowało. Jakieś dobre pół godziny spędziłam na tańcach, reszty wieczoru nie zniosę o suchym pysku. Podążyłam więc nalać sobie wina. Wytrawne, rocznik 1967. Wypiłam kilka lampek i od razu zrobiło mi się lepiej na duszy. Na horyzoncie pojawił się nie kto inny jak szanowny pan Bustamante. Ubrany w fioletową koszulkę z kołnierzem i dżinsowe spodnie. Wyglądał jak młody don juan, jak Bóg, jak Heros. Mogłabym wyliczać tak w nieskończoność. Podszedł do mnie uśmiechając się zalotnie.
-Rob, nie spodziewałem się Ciebie tutaj.
- Mnie też bardzo miło jest Cię zobaczyć. Wiesz Diego to, że nie rozmawiam z małpami nie znaczy że nie mogę się pobawić w ich towarzystwie.
- Mówiąc małpy miałaś na myśli tych tam, świrujących na parkiecie? - On próbuje być zabawny, jeśli tak to zupełnie mu się to nie udaje.
- Dziwny z Ciebie człowiek, wiesz?
- Taki już mój boski los. Wiesz Roberto jesteś dla mnie taką pustą studnią bez dna. Codziennie ktoś do niej pluje, a ona nie wydaje z siebie żadnych odgłosów.
- Palant z Ciebie Diego! - Odwróciwszy się na pięcie ruszyłam w stronę kuchni po kolejną butelkę wina. Czując czyjąś dłoń na swoim ramieniu odwróciłam się gwałtownie.
- Tobie już starczy tego picia, nie widzisz w jakim jesteś stanie?
- Jakoś nie bardzo, dasz mi lusterko czy mam pożyczyć od przyjaciółek? - Wyciągnęłam z lodówki moją zdobycz i pognałam na parkiet. Piłam łapczywie spoglądając co chwilę na coraz bardziej zdenerwowanego Diega. Jego wyrazy twarzy jeszcze bardziej skłaniał mnie do tego. Czułam jak co chwila tracę równowagę, chwiejąc się na nogach. Aż nagle przypłynęła fala błogości.
Obudziłam się rano w strasznym stanie. Moja głowa pękała a gardło piekło z suchości. Rozejrzałam się dookoła. Nie wiem gdzie byłam, nie wiem jak tu trafiłam i z kim spędziłam ostatnią noc. Ale wiem, że konsekwencje mojego wyskoku nie będą przyjemnie. Ojciec mnie zabije!!!



Rozdział V.

Ile osób może jednak powiedzieć, że są bezgranicznie szczęśliwe, że mają choćby jedną ludzką istotę, której mogą całkowicie zaufać?”

Leżałam ogłupiona resztką procentów znajdujących się w moim organizmie, z amoku wyrwało mnie dopiero skrzypienie podłogi.
- Roberto śpisz jeszcze? - Odezwał się znajomy i słodki baryton. Zupełnie nie wiem skąd znam ten głos, odwróciłam się niby jeszcze przez sen i schowałam twarz w poduszce. Z takiej perspektywy mogłam lepiej przyjrzeć się swojemu porywaczowi. Tak, zdecydowanie mogłam go tak nazwać. Nie widziałam jego twarzy ale mogłam poznać każdy szczegół jego ciała. Umięśniony tors i ten nieskazitelny kolor skóry. Jakie było moje zdziwienie gdy podnosząc głowę ujrzałam pół nagiego Diega. Stał przede mną zupełnie nieskrępowany moją obecnością. Ubrany jedynie w krótkie spodenki od znoszonej pidżamy, przypominał herosa w ludzkiej skórze. Przeciągnęłam się na łóżku na znak, że się wyspałam i podniosłam do pozycji siedzącej.
- Diego, co ja tu właściwie robię? - Spojrzałam na niego wzrokiem mordercy.
- Upiłaś się wczorajszego wieczoru, upadłaś na środku parkietu. Wyniosłem Cię stamtąd okłamując wszystkich, że niby to źle się poczułaś. Twoje bystre przyjaciółki oczywiście mi nie uwierzyły, ale zaufały. Uważały, że zawiozę Cię prosto do domu. Wiedziałem, że Twojej rodzinie na pewno nie spodobałby się Twój stan więc korzystając z okazji, że mam wolną chatę przywiozłem Cię tutaj.
Na jego twarzy malował się ten sam łobuzerski uśmieszek co zawsze. Owinęłam się kołdrą, tak aby żaden skrawek mojego ciała nie był wystawiony na jego widok.
- Czy Ty...czy Ty...- nie umiałam wypowiedzieć tych słów. Pierwszy raz w życiu czułam się tak zakłopotana. Pierwszy raz w życiu znajdowałam się w mieszkaniu z innym mężczyzną niż mój własny ojciec czy dziadek.
- Nie martw się mała, nic Ci nie zrobiłem. Swoją drogą zupełnie mi się nie podobasz. Nie sypiam z pierwszą lepszą. - To mówiąc postawił tacę ze śniadaniem na moich kolanach, pocałował mnie w czoło i odszedł.
Patrzyłam się na odchodzącego chłopaka tak długo aż zniknął za drzwiami pokoju. Podły świr z niego. Pochłonęłam cały posiłek w minutę i ujrzawszy swoje ubrania, szybko się przebrałam. Zrzuciłam z siebie podkoszulek i wskoczyłam w swoją wczorajszą kreację. Wychodząc z jego domu trzasnęłam drzwiami z impetem tak aby dokładnie to usłyszał.
Ojciec nie był zadowolony moją nocką u koleżanek. Diego zadbał o wszystko, poprosił Bells aby zadzwoniła do mojego ojca oznajmić mu, że tą noc spędzę właśnie u niej w domu. Wykrzyczał parę bluźnierczych obelg w moją stronę i usadził swoje tłuste dupsko przed telewizorem. Jakie byłoby zdziwienie jego przełożonych, gdyby dowiedzieli się jak wygląda jego życie w domu.
Wyczerpana położyłam się na swoim łóżku wsłuchując się w ciszę. Z refleksji wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się „Teo”. Teo? Co u licha on chciał ode mnie. Rozsuwając klapkę, odebrałam.
- Słucham?
- Roberto, musimy się jak najszybciej spotkać. Mam do Ciebie ważną sprawę. Musimy, musimy. Czekam na Ciebie dziś o 16 przed Luwrem. Proszę Cię. - Nie zdążyłam nic powiedzieć gdy w słuchawce usłyszałam tylko głuche pikanie. Cholera, czyżby kolejny szaleniec? Wiem tylko, że to coś naprawdę pilnego.



Rozdział VI.

„By zapragnąć przyjaźni nie potrzebujesz wiele czasu, lecz sama przyjaźń jest owocem, który dojrzewa powoli.”

Z duszą na ramieniu biegłam na spotkanie przez całą drogę. Wiedziałam, że i tak już jestem spóźniona więc zwolniłam kroku. Stał tam na schodach przed Luwrem wpatrzony w pustą przestrzeń. Na jego twarzy malował się niepokój a zarazem bardzo wielkie zażenowanie. Gdy mnie ujrzał wszystkie emocje opadły, a po chwili mogłam zobaczyć ten jego zawadiacki uśmiech. Przez ułamek sekundy zastanawiałam się kto lub co wstąpiło w naszego cichego i nieszkodliwego Teo Ruiza Palacios. Przez cały mój pobyt w tym miejscu, czyli dokładnie jakieś półtora miesiąca nie pozwolił się do siebie zbliżyć. Owszem próbowałam złapać z nim jakikolwiek kontakt, jednak na marne. Jakie było moje zdziwienie gdy dzisiejszego dnia na wyświetlaczu komórki pojawił się „Teo”.
Powoli ruszył w moją stronę, starając się wyważyć każdy swój krok. Był trochę niespokojny, a mogłam odczytać to z jego trzęsących się rąk. Przywitał mnie ciepłym spojrzeniem i wyciągnął dłoń poklepując mnie lekko po ramieniu.
- Hej! - wykrzyczał to tak nieprawdopodobnie głośno, że w moich bębenkach aż coś zaświszczało.
- Siemka Teo, czy coś się stało? Nigdy nie rozmawialiśmy więc...- zasępił się przez chwilę po czym kolejny raz uśmiechnął się słodko.
- Nie, skąd. Miałem tylko nadzieję, że znajdziesz chwilę czasu na pogawędkę z klasowym łamagą. - Cóż nie ukrywałam, że dziwiła mnie jego dzisiejsza odwaga, ale jakby nie patrzeć dobrze mu z tym było.
- A więc to tak zupełnie bezinteresownie?
- Ta.. - nadal niespokojnie patrząc, zastanawiałam się nad tym co tak naprawdę nim dziś kieruje.
- Niezupełnie, właściwie to muszę Cię przed czymś ostrzec. A raczej przed kimś.
- Kontynuuj. - powiedziałam niemalże rozkazując.
- Wczorajszego wieczoru tak szybko zniknęłaś z pola mojego widzenia, więc się tym zmartwiłem. Powiedziano mi, że wyszłaś z tym Bustamante. Rzeczywiście zauważyłem jak niemalże wynosił Cię z domu Pierre. - Żyła na czole mojego towarzysza wydawała się coraz silniej pulsować. Wyobrażałam sobie, że krew w nim zawrzała.
- Roberto, powiedz mi tylko co jest w nim takiego że każda laska leci na niego gdy tylko skinie palcem?
- I uważasz, że wczoraj ja też na niego poleciałam? - zaśmiałam się głośno. - Głuptasie, nie bardzo pamiętam co działo się wczorajszego wieczoru ale wiem że Diego po prostu odwiózł mnie do domu. Byłam pijana...cóż wstyd mi za siebie ale nic się nie wydarzyło. - Nagle wszystkie negatywne emocje uszły z niego jak ręką odjął. Zrobił się nieco pogodniejszy.
- Więc wy nic?
- Nic. Zupełnie nic. - Powiedziałam to trochę zawiedzionym tonem, ale Teo nic nie zauważył.
- Chcę Ci tylko powiedzieć, że ten łotr jest w stanie zrobić wszystko. Nie jest dobrym kandydatem na chłopaka, uwierz mi. Wywodzi się z wyższych i wyrachowanych sfer. Potrafi zniszczyć każdego, kto pojawi się na jego drodze. - Przecież to w końcu Bustamante – pomyślałam.
- A Ty skąd tyle o nim wiesz?
- Byliśmy kiedyś kumplami. - Kumplami? Teo Palacios i Diego Bustamante razem, to już naprawdę nie na moje nerwy.
- Ahh tak. Przepraszam Cię ale zupełnie nie mogę w to uwierzyć.
- Gdybym był tylko obserwatorem też ciężko byłoby mi to pojąć. Klasowy kujon i nieudacznik i lovelas rodem z Romea i Julii. Kiedyś było inaczej...
Cały dzień przegadaliśmy ,zakańczając go miłą kolacją w pizzerii. Teo zdecydowanie jest warty mojego czasu.

Dwa tygodnie później.
Dziś zdecydowanie mogę powiedzieć, że mój przyjaciel jest tylko mój. Spędzam z nim więcej czasu niż z Jose, Bells i Lupe. Czasem aż mi z tego powodu wstyd, ale przy nim czuję się tak dobrze jak przy nikim innym.



Rozdział VII.

„Gdy jesteśmy zazdrośni, przekonujemy się, że kochamy, tak jak przekonujemy się, że żyjemy, kiedy nas coś boli.”

Mojemu ojcu zupełnie nie przeszkadza fakt, że spędzam z Teo każdą wolną chwilę. Mój tato naprawdę lubi rodzinę Palacios, a co najdziwniejsze nie są jakąś najmożniejszą dynastią w okolicy. Lecz mojemu ojcu o dziwo się to podoba. Swoją drogą nie nadążam już czasem za nim.
Od jakiegoś czasu Teo i ja nie rozstajemy się na dłużej niż na jedną pełną godzinę. Niestety dzieje się to kosztem moich trzech najwierniejszych przyjaciółek, z którymi nie kontaktowałam się już dosyć dawno. Wiem, że nie mają mi tego za złe bo widzą jaka jestem szczęśliwa. Czasem mam wrażenie, że Teo traktuje mnie odrobinę inaczej niż zwykłą przyjaciółkę. Jakby obdarzał mnie innym, głębszym uczuciem. Muszę także stwierdzić, że gdybym zobaczyła taką parę jak nasza na ulicy na pewno nie uwierzyłabym że są tylko przyjaciółmi. To trzymanie się za ręce, przytulanie i te czułe gesty. Z mojej strony jest to jedynie przyjaźń, wierzę że z jego również.
- Roberto, złaź prędko na dół bo ktoś na Ciebie czeka! - Wstałam i szybkim krokiem zbiegłam po schodach. W drzwiach stał mój przyjaciel, przemoczony do suchej nitki.
- Boże Święty, jak ty wyglądasz?!
- Dzięki, Rob nie musisz jeszcze bardziej ze mnie szydzić. - zaśmiał się serdecznie.
- Chodź, przebierzemy Cię w coś normalnego. - pociągnęłam go za rękę i zawlokłam do swojej łazienki. Wyglądał jak nieszczęście, a zarazem naprawdę słodko.
- Zdejmij z siebie te mokre ubranie, a ja pobiegnę do ojca i zaraz przyniosę Ci coś suchego -
Rzuciłam się pędem aby tylko Teo się nie przeziębił. Przyniosłam mu stary podkoszulek ojca i krótkie, wakacyjne spodenki. Nie wiedziałam co zastanę w łazience, więc przymknęłam oczy i podałam ubranie przez drzwi.
- Proszę, to dla Ciebie. Ubierz się szybko. - Wystawiłam rękę przez szparę pomiędzy drzwiami, czekając aż Teo pochwyci ubrania. On jednak przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że znalazłam się w jego mokrych i nagich ramionach. Spojrzałam na niego pytająco, a on zrobił minę skrzywdzonego psa. Teo zdecydowanie mnie przewyższa, więc moja głowa sięgała teraz do jego ciepłego torsu. Mimowolnie spojrzałam mu w oczy, był nieco skrępowany ale odpowiadało mu chyba moje bliskie towarzystwo.
- Przebierz się szybko bo cały dygoczesz. - Rzeczywiście czułam na sobie, że jest mu cholernie zimno. Mimo tego, że jego ciało miało wysoką temperaturę i tak trząsł się jak galareta.
- Ale mi jest tak dobrze. Lubię gdy jesteś tak blisko. - Znaleźliśmy się w niezręcznej sytuacji, pozycji.
- Teo..przecież wiesz jak jest. - zasępił się na chwilę.
- Nie martw się, nie zrobię nic wbrew Twojej woli. Tak wiem jak jest...niestety – Ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że prawie niesłyszalnie.
Wypuścił mnie ze swojego silnego uścisku i zaczął się przebierać. Czekałam na niego w moim pokoju, mając nadzieję że przejdzie mu ta chwila czułości. Zapukał i niezdarnie otworzył drzwi. Przysiadł na skraju mojego łóżka i poklepał miejsce przy sobie, abym i ja usiadła.
- Przepraszam Cię Rob, nie chcę niszczyć tego co jest między nami.



Rozdział VIII.

„Nieśmiałość jest wielkim grzechem przeciwko miłości.”

Wpatrywał się we mnie przez chwilę wyjątkowo opanowany. Na jego twarzy malował się błogi spokój, jakby doskonale wiedział co za chwilę powiem. Jakby przewidział to co zrobię.
- Roberto usiądź przy mnie. - Przysiadłam na skraju mojego dużego łóżka i nie zastanawiając się nad konsekwencjami swojego czynu ujęłam jego dłoń. Opuszkami palców błądziłam po jej wewnętrznej stronie, co chwilę zatrzymując się na tajemniczej bliźnie malującej się na jednej z linii papilarnych.
- Skąd to masz?
- Pamiątka po wypadku. Dawno temu i nie prawda.
- Proszę opowiedz mi o tym. - Zrobiłam swoje słodkie oczka, które zawsze na niego działały i przystąpiłam do przerwanej czynności.
- Wstrętny uparciuch z Ciebie. Nie wiem czy w trakcie opowieści nie zmienisz zdania co do pewnej osoby.
- Hmm... powiedzmy, że zaryzykuję. - uśmiechnęłam się szeroko wystawiając swoje białe ząbki.
- Mówiłem Ci już, że kiedyś ja i Diego byliśmy dobrymi kumplami. Spędzaliśmy ze sobą niemalże każdą chwilę aż do 25 sierpnia 2008 roku. Pamiętam ten dzień tak doskonale, że będę przeklinał go chyba do końca swojego życia. Diego zorganizował mi huczną imprezę urodzinową w naszym ulubionym klubie. On był wtedy związany z Rebeccą Lizaldi – zwykłą, głupią, małą dziweczką która tak naprawdę dawała dupy na prawo i lewo. Nigdy nie miałem serca opowiedzieć o jej podbojach przyjacielowi. On był tak zaślepiony, że poza nią świata nie widział. Kochał ją, szczerą i prawdziwą miłością – przynajmniej tak mówił. Tamtej nocy wiele się wydarzyło. Pamiętam dokładnie ten widok – Rebecca zalana łzami , opowiedziała mi o zdradzie pijanego Diega. Zasnęła wtulona w moje ramiona, a bynajmniej tak mi się wydawało. Zaniosłem ją do pokoju na górze, położyłem na łóżku a ta zaczęła mnie całować i rozbierać. Nie powiem bo zawsze mi się podobała, pożądanie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem. Tamtej nocy zrobiliśmy to kilka razy, na dole Diego zabawiał się z jakąś laską więc ja pocieszałem jego dziewczynę. Około 6 rano do pokoju wtargnął nie kto inny jak szanowny pan Bustamante. Rzucił się na mnie z pięściami wyciągając mnie z łóżka. Co chwila któreś z nas obrywało coraz mocniej, Diego w przypływie adrenaliny popchnął mnie na ostre zakończenie poręczy, które przebiło moją dłoń na wylot. Stąd ta blizna. Lekarze zgodnie twierdzili, że do końca życia dłoń będzie sparaliżowana. Uważali, że nerwy są uszkodzone i nic już nie da się zrobić. Jakimś niebiańskim cudem wszystko skończyło się szczęśliwie. Choć nadal nie mam czucia w tym miejscu i nie mogę poczuć Twojego ciepłego dotyku. - A więc Diegito najpierw zdradził swoją dziewczynę a później pobił swojego najlepszego przyjaciela. Swoją drogą Teo zachował się jak skończony dupek. „Pocieszył” Pff, że Ci faceci nie mają za grosz uczuć. Swoją historyjką zburzył mój idealny obraz Tea łamagi i...mojego najlepszego przyjaciela. Myślałam, że jest idealny i nieskazitelny. Zawiodłam się.
- Idź już sobie proszę. - Spojrzałam mu w oczy z nieukrywanym wstrętem. Puściłam jego dłoń i wstałam z łóżka. Po chwili podszedł do mnie i ujął moją twarz.
- Roberto, nie chciałem zniszczyć uczucia rodzącego się między nami. Przepraszam.. - I złożył na moich ustach pocałunek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Leighton Meester dnia Nie 16:55, 12 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kubu$925




Dołączył: 11 Lip 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:29, 12 Lip 2009 
Temat postu:

super :]
bede stałym czytelnikiem bo uwielbiam takie opowiadania :]
czekam na next


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sylii .
Wampirek ^^



Dołączył: 11 Lip 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mexico City / Forks / Wawa . ;D

PostWysłany: Pon 10:11, 13 Lip 2009 
Temat postu:

Aj świetne ! ;*
Takie prawdziwe ;*
Naprawde boskie aż chce sie czytać ! ;*
Czekam na next Smile .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kreska.
Wampir



Dołączył: 12 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk...

PostWysłany: Pią 16:01, 17 Lip 2009 
Temat postu:

całkiem fajne xDDD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rebeldeytwilight.fora.pl Strona Główna -> RBD / Rebelde Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
MSHandwriting Theme Š Matt Sims 2004
phpBB  © 2001, 2004 phpBB Group
Regulamin